czwartek, 4 lutego 2016

Rozdział 40: Zemsta Aristowa

//Nimfadora//
Szkolna przerwa, dziesiątki uczniów w kolorowych mundurkach, przemykający przez korytarze i ogromny hałas. W D. H. właśnie nadeszła pora lunchu, więc nic dziwnego, że każdy spieszył do stołówki, żeby zając sobie jak najlepszy stolik.
- Bez urazy Nim, ale wyglądasz jak śmierć na chorągwi - powiedział Dimitry, kiedy staliśmy przy jego szafce. Jemu raczej nie zależało na stołówkowym jedzeniu, a ja czułam, że jeśli tylko coś bym w siebie zmusiła, zaraz wszystko wróciłoby jak bumerang. 
W odległości kilku metrów od nas na schodach siedzieli Percy i Ian Ikantarowie. Rozmawiali o czymś z ożywieniem, nie przejmując się zbytnio faktem, że blokują ludziom przejście. Od wczoraj nie opuszczali nas ani na krok. Poprzedniego wieczoru Percy nawet przypiął się do Dimitriego kajdankami, kiedy ten uparcie próbował posłać go do diabła. Gdyby w środku nocy do gry nie wkroczyła piła łańcuchowa, Iwanow pewnie dalej chodziłby pod ramię z Ikantarem. (Co się tyczy piły... nie mam pojęcia, skąd wzięła się w ich pokoju i chyba wolę tego nie wiedzieć...)
- Dzięki, jesteś niepokonany w prawieniu komplementów - mruknęłam, tłumiąc ziewnięcie. Chyba miał trochę racji. Faktycznie czułam się fatalnie po wczorajszym. Zerwanie z Tristanem, a potem telefon od Nefertari, w którym uprzejmie doniosła mi, że Tom już nas przejrzał i teraz wszyscy mamy w równej mierze prze... Ekhem, rozumiecie. - Po telefonie Nef nie spałam pół nocy, drugie pół słuchałam chrapania Iana, a poranek rozpoczęłam od gniewnych spojrzeń Vicky.
- Słyszałem, że wczoraj definitywnie zakończyłaś waszą małą znajomość z Herr Schmidtem - napomknął, udając niemiecki akcent. Wychodziło mu to tak tragicznie, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.
Grał w chowanego z kluczem do szafki i na razie klucz wygrywał.

- Każdy już wiedział. Nie było sensu dłużej tego ciągnąć. - Wzruszyłam ramionami z wymuszonym spokojem. Wstydziłam się przyznać, że cały ten czas łudziłam się jeszcze po cichu, że Tris zmieni zdanie. No ale cóż. Jak to się mówi, z rodziną i wampirami najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
Dimitry zmrużył oczy i przyjrzał mi się badawczo, tymczasowo zawiesiwszy rozgrywkę.
- Istotnie każdy wiedział. Dlaczego więc tyle zwlekałaś z tą decyzją? - spytał. - Nie żebym wchodził z butami w twoje życie, ale gdybym był na twoim miejscu, to znaczy gdybym chodził z Tristanem i został tak perfidnie zdradzony, zrobiłbym wszystko, żeby popamiętał mnie na dłuuuuuuuugie lata. 
- Zabawne, że ty to mówisz.
- To znaczy?
- Tristan opowiadał mi, jak kiedyś błagałeś go na kolanach, żeby udawał twojego chłopaka... - Uśmiechnęłam się szeroko, widząc jego minę.
- Chwila, chwila, chwila, to wcale nie było tak. - Dimitry zaczął głaskać rękoma powietrze. - Po pierwsze, on mnie prosił, nie na odwrót. Po drugie, to, że się zgodziłem, było oznaką przykładnego, chrześcijańskiego miłosierdzia. - Wyliczał na palcach. - Po trzecie, to był tylko tydzień. Twój niedoszły Romeo nie dawał sobie rady z taką jedną nachalną laską, a że jest zbyt miły, żeby jasno kazać jej spływać, postanowił udawać homoseksualistę. 
- Wiesz, co ja chyba nie chce wni...
- TAK! ZNALAZŁEM! - zawołał na pół korytarza, wygrzebując w końcu z plecaka kluczyk z breloczkiem w kształcie renifera. - Wygrałem, ty głupi kawałku metalu, ty!
- Dimitry... Ludzie na ciebie patrzą - upomniałam go lekko, czując na sobie spojrzenia wszystkich. 
Iwanow machnął tylko ręką i zabrał się za otwieranie szafki.
- E tam, niech podziwiają oblicze triumfatora.
- Hejka, jak leci? - zapytał Scott, pojawiając się znikąd za naszymi plecami. Aż podskoczyłam, kiedy położył mi dłoń na plecy.
- Noś dzwoneczek, o zawał prawie mnie przyprawiłeś! - zawołałam, zdzieliwszy go lekko zeszytem od historii, który właśnie trzymałam.
Scott roześmiał się tylko serdecznie, nic sobie nie robiąc z mojego morderczego spojrzenia. Jeden szczegół w jego wyglądzie zwrócił moją uwagę. Dimitriego zdziwiło to samo, bo porzucił szafkę i przyjrzał mu się uważnie.
- Gdzie zgubiłeś swoje okularki, młody Stevie Jobsie? Myślałem, że komputer już dawno wyżarł ci wzrok.
- Stary Scott może i nie widział nic poza czubkiem własnego nosa, ale nowy nie ma już takich problemów - oznajmił Merryweather, wypinając dumnie pierś. Przeczesał palcami ciemne włosy, uśmiechając się niczym hollywoodzki gwiazdor. 
Spojrzeliśmy z Dimitrym po sobie.
- Scott... Co to ma znaczyć? - zapytałam ostrożnie. - Ty chyba nie...
- W rzeczy samej. Teraz jestem taki jak wy. - Posłał nam znaczące spojrzenie, mocno akcentując ostatnie słowo. Na ułamek sekundy ciemne oczy Scotta utonęły w nieprzeniknionej czerwieni. Moje serce jakby na chwilę zapomniało, jak powinno być.  Stało się. Scott Merryweather był teraz wampirem. - A właściwie bardziej jak ten tu rosyjski Alvaro, bo ty, Nim, staje się nieśmiertelna jeszcze nie jesteś...
- Nie jestem i nie będę - odparłam trochę zbyt ostro, pąsowiejąc pod jego spojrzeniem.
Dimitry wciągnął ze świstem powietrze. Jego oczy błysnęły irytacją. 
- Kto cię przemienił?
- A jakie to ma znaczenie? Ważne, że w końcu przestałem być słabeuszem. Verisset mi już nie straszny.
- Obyś nie wypowiedział tego w złą godzinę - zazgrzytał zębami Iwanow. - Nefertari maczała palce w twojej przemianie, nie mylę się? Cały wczorajszy  wieczór spędziliście razem.
- Jaka szkoda, że zapomniała nam o tym wspomnieć - prychnęłam z irytacją. - Ja twoim życiem czy nieżyciem nie rządzę, Scott, ale myślę, że zawsze dobrze wiedzieć, czy twój przyjaciel to już trup czy jeszcze nie. 
- Wypraszam sobie. Nieśmiertelny trup, jeśli już!
- Zachowuj się ciszej, bo twoja wieczność będzie niezwykle krótka - warknął ostrzegawczo Dimitry, dyskretnie skinąwszy głową w stronę Claire Morgan, idącej pod ramię z nauczycielką geografii. 
- Nef miała rację - fuknął Scott, krzyżując ręce na piersi. - Może i wyglądasz na naście lat, ale straszny z ciebie staruch, Dimitry. Nie z Nimfadorą, ale z moją babcią powinienem cię zapoznać. Porozmawialibyście sobie przy herbatce o grze w bingo i starych dobrych czasach.
Powiedziawszy to, obrócił się na pięcie i odszedł.
Dimitry zazgrzytał zębami, emanując wściekłością. 
Złapałam go za ramię.
- Stój, nawet nie waż mi się za nim iść - upomniałam go ostro, widząc, że się do tego zbiera. - Swoją drogą, nawet nie wiedziałam, że jesteś taki wyczulony na punkcie wieku. Normalnie jak Bella Swan.
- Tobie też życie niemiłe? - spytał, spoglądając na mnie spode łba. - Poza tym wcale nie chodzi o wiek, ale o zasady. Ten dzieciak zachłysnął się nieśmiertelnością i nie zdaje sobie sprawy z  zagrożeń, jakie na siebie sprowadził.
- O czym mówisz? Będzie silniejszy, szybszy... Może to jednak dobry pomysł? Czasy są niespokojne, a jako człowiek nie miałby najmniejszych szans w starciu w Aristowem i jego kumplami.
- Wiesz jaki jest synonim wampiryzmu? - Ściszył głos. Pokręciłam głową. - Niekończące się pragnienie, które dopiero po latach idzie okiełznać, a i to nie w pełni. 
- Nauczycie Scotta wszystkiego...
Dimitry zaśmiał się cicho, lodowato...
- Samokontrola to nie jest abecadło. Nauczyciel pomoże, ale dziewięćdziesiąt procent sukcesu samemu trzeba sobie wypracować, latami... Ja ze swojego przebudzenia pamiętam tylko głód. Byłem jak w amoku, gotowy zabić każdego, kto stanął mi na drodze. 
Zmarszczyłam brwi.
- Scott jest bardzo spokojny...
- Aż za bardzo i to właśnie mnie martwi - mruknął sceptycznie, po czym odwrócił się do szafki. Przekręcił kluczy. Nie wiem, czego szukał, ale chyba nie zależało mu na tym za bardzo - kiedy tylko otworzył drzwiczki, ze środka wyleciał na podłogę plik papierów i kopert, zatrzasnął je prędko i zaczął zbierać dokumenty z podłogi z paniką wypisaną na twarzy.
- Daj, pomogę ci - zaproponowałam, kucając obok. 
Sięgnęłam po pierwszą lepszą kartkę, a zawołał:
- Nie! - Nakrył moją dłoń swoją i odsunął ją. - Dam sobie radę.
- Oj, nie wygłupiaj się. Nie zostawię cię samego z tym bałaganem - powiedziałam i wróciłam do zbierania kartek. Z pozoru był to zwykłe papiery, przypominające jakieś wypracowanie. Zaraz jednak jeden nagłówek przykuł moją uwagę. - Dimitry... co to za dokumenty? Zamierzasz adoptować dziecko? - spytałam podejrzliwie, odwracając kartkę na drugą stronę.
- Oddaj mi to. - Spróbował po nią sięgnąć. Może i to nieładnie z mojej strony, ale odsunęłam się i przeszłam kawałek dalej, żeby móc to spokojnie przeczytać. Nie wiedziałam, co mnie wtedy tknęło. Nie miałam przecież w zwyczaju wściubiać nosa w nieswoje sprawy. A jednak... - Imię i nazwisko: Caroline Marie Pearson. Rodzice... Chwila, moment. - Podniosłam na Dimitriego zaskoczone spojrzenie. Szok ledwo przepuszczał moje słowa przez gardło - Alex i Claire mają dziecko?! - szepnęłam, rozglądając się w około konspiracyjnie. - Co to wszystko ma znaczyć? Mówiłeś, że nie są rodzeństwem, ale to?
- To nie twoja sprawa - sapnął, zabierając mi kartkę. 
- Ale dlaczego? Jaki masz z tym związek...? - spytałam podejrzliwie, zaskoczona jego gwałtownością. - Dimitry... ale chyba ty nie... to znaczy.. wiesz, ty i Claire byliście kiedyś razem i... Alex to jakiś wykręt?
- Że niby ja miałbym być ojcem jej dziecka? - Chyba nieźle zaskoczyło go moje pytanie, bo wyglądał jakby oberwał obuchem w głowę od Raskolnikowa. - Nie, aż takiego pecha nie mógłbym mieć. Zresztą wampiry i tak nie mogą.
- Więc o co chodzi... Czemu tak nagle zaczęła interesować cię jakaś dziewczyna? 
Milczał.
- Dimtry... coś ty znowu wymyślił?
Na twarzy Iwanowa odmalowało się wielkie wahanie, zupełnie jakby toczył sam ze sobą bitwę, jakby zbierał się na odwagę... Zamknął powieki, nabrał powietrza i już, już otwierała usta...
Kiedy się rozmyślił.
- Wiesz, co? Ja muszę lecieć na wuef! 
- Ale przecież masz masz teraz historię razem ze mną.
- Muszę się rozgrzać, videt'! - I już go nie było.
Wciągnęłam ze świstem powietrze, licząc w duchu do dziesięciu. Jeszcze kilka miesięcy znajomości z Iwanowem, a wyląduję w pokoju bez klamek.
Stałam tak kilka minut, zastanawiając się, w co on znów się wplątał. Kiedy zadzwonił dzwonek, podszedł do mnie Percy, dopiero zdając sobie sprawę, że Dimitry zwiał mu sprzed nosa. 
- Hej, widziałaś może Iwanowa? - spytał lekko skonfundowany, drapiąc się po jasnowłosej głowie. 
- Zdaje się, że miałeś go pilnować?
- Pilnowałem, ale Ian pokazał mi jakiś dziwny filmik z kotami i... Rozumiesz. A więc? Gdzie on jest?
- Nie mam pojęcia. Dał nogę, jak tylko zaczęłam zadawać pytania.
- Zgubiłem Iwanowa. Namikawa mnie zabije - jęknął Percy, uderzając się w czoło.
***
//Dimitry//
Niech ktoś mi teraz powie, że nie jestem mistrzem w wychodzeniu z kłopotliwych sytuacji. Może i Nim coś podejrzewa, ale póki ten głuptak-Ikantar nie przyprowadzi mnie do niej za kaptur, do niczego się nie przyznam. Za dużo dziewczyna ma na głowie, żeby jeszcze bombardować ją taką wiadomością. Zresztą... nawet nie wiem od czego powinienem zacząć...
"Hej, Nimfadora! Opowiem ci dowcip. Puk puk? 
(Kto tam?)
Adoptowana.
(Kto jest adoptowany?)
Ty jesteś, niespodzianka! Twoimi rodzicami to łowcy, którzy próbowali mnie zabić, czyż to nie urocze?"
Śmiejcie się, śmiejcie, ale to na razie najlepszy pomysł, jaki mam. Gorszych wam oszczędzę.
Korzystając z chwilowej wolności, jak ptak wyfrunąłem z tej przeklętej budy na łono natury. Wszędzie walały się wyschnięte na wiór, szeleszczące pod butami liście i starty błota. Złota piękna jesień... ta.. dobry żart. 
Zbiegłem po schodach, zastanawiając się przez chwilę, co ze sobą zrobić. Wrócić do Internatu? A może pojechać do Anastasii, złożyć jej wizytę? Przez to wszystko ostatnio nieczęsto się z nią widywałem, co było strasznym nietaktem, biorąc pod uwagę, że ostatnich kilkaset lat swojego życia spędziła na szukaniu mnie po wszystkich kontynentach świata.
Tak, Ana była dobrą opcją. Zadowolony z siebie ruszyłem w kierunku parkingu. Ponieważ trwały lekcje, był pusty, z wyjątkiem trzech śmieszków-wagarowiczów, rozmawiających z jakimś podejrzanym starszym typem w kapturze. Dawali mu pieniądze. Nie urodziłem się wczoraj, jako wprawiony już zawodnik doskonale wiedziałem, co ten widok oznaczał. Pewnie przeszedłbym obok nich obojętnie, gdyby nie to, że znałem jedną z klientek dilera - Chariee Matejew, moją siostrzenicę.
Z kamienną miną, maskującą złość, ruszyłem w stronę zakapturzonego. Nie wiem, czy moja wampirza natura odbiła się w oczach, ale kiedy tylko mnie zobaczył, czmychnął szybko do stojącego obok vana i odjechał w siną dal. Troje uczniów także zaczęło się szybko oddalać.
- Nie. Tak. Szybko. Chariee - zawołałem za nią.
Zesztywniała momentalnie. Stanęła jak wryta, zupełnie jakby stopy wrosły jej w asfalt. Schowała szybko dłonie do kieszeni.
Znajomi nie czekali na Chariee. Wkrótce zostaliśmy sami.
- Cześć, wujku Dim, jak tam życie? Albo nieżycie? - spytała z przymilnym uśmiechem, odwracając się do mnie. - Fajnie się sprawy układają w Zakonie?
- Nie prowokuj mnie. Kim był ten człowiek? - starałem się, żeby mój głos brzmiał twardo, stanowczo. Próbowałem naśladować Andreja, mojego ojczyma a ojca Any. Sądząc po minie młodej, nawet nieźle mi wszyło.
- Chodzi ci o Lucasa czy o Hannę? Znasz ich, chodzą do naszej szkoły.
- Ani o Lucasa, ani o Hannę. Nie udawaj głupiej, bo dobrze wiesz o kim mówię.
- Ach, chodzi o Roberta? - westchnęła, jakby dopiero przypomniała sobie jego imię. - To kolega.
- Czterdziestoletni typ z tatuażem na gębie i kapturem na łbie, przyjmujący od was kasę? Ciekawych masz znajomych - zadrwiłem, świdrując Chariee spojrzeniem. - Mamusi go już przedstawiłaś? A może Robert wolałby się bliżej poznać z wiatrówką twojego ojca?
- O co ci w ogóle chodzi, co? - burknęła, powoli tracąc pewność siebie. - Nic złego nie robię, okay? Nie mów mi, że jednorazowe wagary to zbrodnia. W moim wieku pewnie nie byłeś lepszy.
- Primo, jestem w twoim wieku od jakiś czterystu trzydziestu jeden lat. Secundo, w moich czasach szkoła była przywilejem niedostępnym ani dla mnie, ani dla twojej matki. Tertio, pokaż mi natychmiast, co dał ci ten ćpun. - Wyciągnąłem ku niej dłoń.
- Nie, przestań. Nic mi nie dał. 
- Doprawdy? - spytałem, uśmiercając się z ironią. - W takim razie dlaczego tak ode mnie odskoczyłaś?
- Nie podobają mi się twoje perfumy. - Wymyśliła na poczekaniu.
Nie mogłem się powstrzymać, przewróciłem oczami.
- No błagam! Czy zdolność kłamstwa w tej rodzinie dziedziczy się tylko w męskiej linii? Poza tym, sama mi je kupiłaś.
Chariee spąsowiała w jednej chwili. Zaczęła coś dukać, jeszcze próbując się wyłgać, ale była już spalona.
- No dalej, dawaj mi to albo zadzwonię do Anastasii. Kto jak kto, ale ona wie jak wygląda jesień średniowiecza. Zrobi ci ją z życia w oka mgnieniu.
Chariee syknęła coś wściekle pod nosem i sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej niewielką plastikową torebkę wypełnioną po brzegi białym proszkiem. Rzuciła nią we mnie.
- Masz. Szczęśliwy jesteś?
- Dopalacze, poważnie? - spytałem ze złością, przyglądając się bliżej zawartości. - Coś ty sobie myślała?!
- Amfetamina. 
- Jeszcze lepiej. Matka wie, że ćpasz?
- Wcale nie ćpam.
- Aha, a więc co to jest? Może używasz tego jako cukru pudru, hm?
- Oj, wyluzuj, to tylko ten jeden raz! - zawołała, wyrzucając ręce w powietrze. - Kupiłam to pierwszy i ostatni raz. Ja... Ja słyszałam, że daje niezłego kopa. Mam totalnie ciężki tydzień i chciałam... no wiesz... do celów naukowych.
- Celów naukowych - powtarzałem i nie wierzyłem. - Przecież to mit wymyślony tylko po to, żeby wpędzać w nałóg kolejnych naiwniaków! Uczą was w tych szkołach o życiu seksualnym pantofelków, ale o tym już nie raczą wspomnieć?
- Dobra, dobra, wcale nie musisz krzyczeć. Zrozumiałam - bąknęła Chariee, spuszczając wzrok. Oplotła się ciasno rękoma jakby w obronnym geście.
- Ja wcale nie krzyczę.
- Krzyczysz. Zabieraj to z dala ode mnie. Więcej nic nie kupię, ale nie mów mamie, dobrze? Zabiłaby mnie w najboleśniejszy sposób znany ludzkości, gdyby się dowiedziała.
- Nie powiem - odarłem po chwili milczenia, nie spuszczając z niej oka. Nie wyglądała jak ktoś, kto właśnie kłamie. - Tym razem, a teraz wracaj na lekcje.
Chariee zagryzła wargi, a pięści zacisnęła. Patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, potem obróciła się na pięcie i oddaliła się w kierunku szkoły.
No ładnie. Anastasia dostałaby zawału, gdyby tylko się dowiedziała. Spotkanie z nią dzisiaj chyba nie było najlepszym pomysłem... Nie mógłbym tak po prostu popijać z nią herbatki i niewinnie przemieć na czym przyłapałem jej idealną córeczkę.
Zacisnąłem palce na torebce z narkotykiem i ruszyłem w kierunku śmietnika. Przysięgam na wszystkie świętości, że naprawdę chciałem pozbyć się tego shitu. Naprawdę. Nie mam pojęcia, co się wtedy stało. Wyciągnąłem rękę nad śmietnikiem i już miałem go wyrzucić, ale... zawahałem się.
Jakiś głos w mojej głowie przypomniał mi ekstazę i adrenalinę w jakiej znajdywałem się po każdej dawce. Po każdej wciągniętej kresce, po każdej tabletce, po każdej strzykawce... Nie chciałem tego pamiętać. Nawet kiedyś sprawiało mi to ulotną przyjemność, dziś wiedziałem, że wszystko, co robiłem, było błędem. Nie zapomniałem, ile trudu Nef i Tristan włożyli w to, aby wyciągnąć mnie z nałogu. Nie chciałem, żeby ich praca poszła na marne, a jednak... mimo to coś podszeptywało mi, żebym spróbował jeszcze ten jeden raz. Ostatni. Przecież nie uzależnię się na nowo od jednej niewielkiej dawki dla nowicjuszy... Jestem wampirem, przecież to mnie nie zabije, prawda?
Zły na swoją słabą wolę zacisnąłem palce na torebeczce i wsunąłem ją do kieszeni. W tamtej chwili byłem przekonany, że to ja jestem słaby, że to ja się złamałem, że wszystko to to wina mojej głupoty...
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, w jak monstrualnym tkwiłem błędzie.
Szybkim krokiem, rozglądając się na boki, udałem się do Internatu. Szybko przemknąłem po schodach na piętro i zabarykadowałem się w naszym pokoju. Tristana nie było. Dobrze. Poszedłem do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi. Ot tak - na wszelki wypadek. Nad umywalką otworzyłem torebkę. Nie wierzyłem, że to robię.
Nie chciałem i chciałem z jednocześnie. Zupełnie jakby mieszkały we mnie dwie osoby walczące ze sobą.
Zażyłem. Przez nos - tak działa szybciej. Jeszcze szybciej by było, gdybym po prostu ją sobie wstrzyknął, ale wątpiłem, że znajdę tu jakąś strzykawkę.
Nie, nie, nie. Nie powinienem był tego robić, więc co mnie podkusiło? Ale po jednej dawce... na przypomnienie dawnych czasów... Jakich czasów, tych, których nie pamiętałem, bo prochy wyżarły mi pamięć? Minęło mi tak kilka minut.
Odkręciłem kran i włożyłem głowę pod strumień zimnej wody z nadzieją, że choć na chwilę pozwoli mi to jasno myśleć. Nie pomogło. Podniosłem głowię i spojrzałem w lustro. Prawie nie rozpoznałem człowieka, którego w nim zobaczyłem. Niby niewiele się zmieniło... rozszerzone źrenice? Co to jest? Jednak dobrze znałem emocje, które malowały mi się na twarzy. Powolne zamroczenie, jakbym żył we śnie. W dodatku ta bladość... Zupełnie inna niż naturalna dla wampira.
Zaraz jednak przyszła myśl: "A co to mnie obchodzi?". Raz się żyje, nie umrę od tego. Jestem dorosły, mogę robić to, na co mam ochotę. Przepełniała mnie euforia. Nie, nie prawdziwa, ta złudna, podarowana przez narkotyk. Złość Tristana, rozczarowanie przyjaciół i Nim, powrót do nałogu - wszystko to, czego się obawiałem i co próbowało mnie powstrzymać, nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Nawet nie zorientowałem się kiedy, ale osunąłem się na podłogę. Siedziałem na małym dywaniku, opierając się policzkiem o zimne kafelki na ścianie. Ogarnęła mnie nagła wesołość. Miałem ochotę śmiać się, tańczyć, biegać po Dark High i mówić ludziom, jak bardzo ich kocham. Wszystkie problemy jakby... zniknęły. Pozornie.
Nie wiem, ile czasu tak spędziłem, śmiejąc się sam do siebie. Mogła to być minuta, ale równie dobrze i trzy godziny. Pamiętam tylko, że w którymś momencie usłyszałem czyjeś kroki. Euforię momentalnie zatarł niepokój. Obawa. Nagła i nie do końca wytłumaczalna... Co mógł mi zrobić taki Tristan? Przecież mnie nie zabije. A jednak czułem się trochę jak przestępca, którego lada chwila ktoś miał przyłapać na miejscu zbrodni.
Kroki stały się głośniejsze. Usłyszałem głos Nef, a potem Trisa. Z tego wszystkiego nie potrafiłem stwierdzić, co w ogóle mówili... Zupełnie jakby porozumiewali się w innym języku.
Ktoś pociągnął za klamkę
- Dziwne... Są zamknięte.
Cisza, a następnie pukanie w drzwi.
- Dimitry, jesteś tam?
Dimitry? Kogo on wzywa...?No tak, przecież to moje imię. No tak...
W myślach kazałem mu iść do diabła. Chciałem poczekać, aż sam się zniechęci, ale Tristan nie miał zamiaru dać za wygraną. Pukanie stawało się coraz głośniejsze. Ogarnęła mnie złość, irytacja.
- Dimitry Nikolaju Iwanowiczu Iwanow! Jesteś tam? Słyszysz mnie? Wszystko w porządku?
Podniosłem się z ziemi, owładnięty potężną ochotą, aby zdzielić go po głowie.
Szarpnięciem przekręciłem klucz i otworzyłem z impetem drzwi.
- I czego się tak dobijasz?! Migreny przez ciebie dostałem - warknąłem rozeźlony. - I czego się tak gapicie? - dodałem, widząc ich zdumione, pełne niepokoju miny.
Nef i Tris spojrzeli po sobie. Kontury przyjaciół migotały mi dziwnie przed oczami.
- Dimitry, wszystko w porządku? - spytała ostrożnie Nefertari, podchodząc bliżej. Uniosła dłoń do mojej twarzy, ale strzepnąłem ją bez namysłu.
- Tak, a co?
- Odwracasz wzrok. Chodź do mnie i spójrz mi w oczy.
- A dajże mi, Schmidt, spokój - zazgrzytałem zębami, po czym wyminąłem go i ruszyłem do drzwi.
Zaraz jednak poczułem uścisk na ramieniu, znacznie słabszy niż był on w rzeczywistości. Żeby się wyszarpnąć musiałem się odwrócić.
Nefertari pisnęła. Tristan zacisnął szczęki.
- Znowu to zrobiłeś. - To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Złapał mnie za ramiona i popchnął na ścianę. - Znowu ćpałeś, przyznaj się!
- Nic nie zrobiłem. Zabierał łapy!
- Dimitry, uspokój się proszę! - zawołała Nef błagalnie. W ciemnych oczach malował się strach. Bała się mnie czy o mnie?
- Ja jestem spokojny!
- Właśnie widzę - prychnął Tris. Twarz miał ściągniętą. Para zdawała się uchodzić mu uszami. -  Co ci strzeliło do głowy? Mało mieliśmy z tobą kłopotów? Mało masz ich teraz?
- A odczepcie się ode mnie wszyscy. - Odepchnąłem go od siebie tak mocno, że poleciał na łóżko. Dziwne, przestawałem kontrolować własną siłę. Nieważne. Wymaszerowałem z pokoju. Nie wiedziałem, dokąd pójdę. Miejsce nie miało znaczenia, byleby znaleźć się z daleka od ludzi. Mimo całego mojego zamroczenia, jedna myśl jaśniała mi jasno z tyłu głowy. Potrzebowałem samotności, aby nikogo nie skrzywdzić. Po amfie zawsze zrobiłem się piekielnie głody i z samokontrolą było jakby gorzej. Włóczyłem się więc po lesie, idąc dalej i dalej, aż trafiłem do starego, wolnostojącego garażu. Wyglądał na opuszczony. Był otwarty, co wtedy nawet mnie nie zdziwiło. Wśliznąłem się do niego i ułożyłem gdzieś w kącie. Nawet nie poczułem, jak zasnąłem.
***
//Dimitry//
Nie miałem pojęcia, jak długo spałem. Zamroczony i z przeszywającym bólem głowy sięgnąłem po komórkę. Zegar na wyświetlaczu wskazywał dziewiętnastą trzydzieści siedem. Narkotyk już chyba uwolnił moje zmysły, przynajmniej po części, bo myślałem znacznie jaśniej. Miałem ochotę bić głową w ścianę na samo wspomnienie żenującej kłótni z Tristanem i Nefertari. Jak nic powiedzieli o wszystkim Nimfadorze, a stąd już prosta droga do Chariee i Any. Nie próbuję się nawet zastanawiać, co by o mnie pomyślały, gdyby się dowiedziały. U Nim byłbym skreślony, a u Chariee... 
Co mnie podkusiło?! Dalej nie wiedziałem...
Nieco odrętwiały pozbierałem się z ziemi i ruszyłem do wyjścia. Drzwi dalej pozostawały otwarte. Ja ich nie zamknąłem czy ktoś tu wszedł, gdy spałem?
Szedłem między drzewami, co jakiś czas tracąc orientację w terenie. Tworzyłem sobie w głowię jakąś ładną bajeczkę, która mogłaby wytłumaczyć moje zachowanie. Kiedy doszedłem do wniosku, że jestem skończonym idiotą, jeśli sądzę, że da się to jakoś odkręcić, zabrałem się za układanie przeprosin.
Było już bardzo ciemno, gołymi gałęziami i opadłymi liśćmi poruszał zimny wiatry. W oddali zamajaczył szkielet Domu Historii. Przyspieszyłem kroku. Wolałem mieć już za sobą awantury i wyrzuty.
Zamiast tego powitał mnie dźwięk policyjnych syren. Wokoło Internatu zgromadziło się wielu ludzi. W tłumie rozpoznałem Anastasię, Morganów, Trisa, Nef i Nim.
- To on, panie posterunkowy! - zawołała Claire, wskazując na mnie. Wszystkie spojrzenia momentalnie przeszyły mnie na wskroś.
Obaj policjanci wyglądali nieco inaczej... Rozpoznałem w nich Stephansa i Eriksona, członków Zakonu Salanitów.
Kawałek od radiowozu leżał czarny worek ludzkich rozmiarów. Taki sam, jakich używa się do zabierania ciała z miejsca morderstwa. Zmroziło mnie.
- Nie, Dim, powiedz im, że to nie ty! - zaszlochała żałośnie Anastasia, odsuwając się od Saschy Matejewa.
- Nie powie, bo to nieprawda! - warknął Sascha, ruszając na mnie z pięściami. 
Na drodze stanęła mu Nimfadora.
- Niech pan przestanie, to musi być jakaś pomyłka! Dimitry nigdy...
- "Dimitry nigdy" - powtórzył gniewnie. Choć furia ogarniała cały jego umysł, w oczach szkliły się łzy, a podbródek drżał. - To on widział się z nią ostatni! 
- I zniknął bez słowa na tak długo... - Wtrąciła Claire.
- Ślady na ciele pokrywają się z tymi odnotowanymi w aktach Zakonu? - spytał rzeczowym tonem Alex, zwracając się do policjanta.
- Tak. - Mężczyzna skinął głową. - Co do joty.
- Wiedziałem...
- Chwila, moment, co tu się dzieje?! -zawołałem, próbując zwrócić na siebie ich uwagę. - Verisset znów zaatakował?
- Verisset - prychnął drwiąco Alex. - Wiedziałem od początku, że tak będzie.
- To znaczy?! Co się wydarzyło?
- Dimitry... - zaczął ostrożnie Tristan. - Chariee Matejew nie żyje. Została zamordowana.
- A ty ją zabiłeś - zwrócił się do mnie Erikson. - Proszę do radiowozu. Zakon musi sobie z tobą poważnie porozmawiać.
Kolana się pode mną ugięły, a głos na dobrą chwilę uwiązł w gardle.
Chariee nie żyła, a mnie oskarżono o morderstwo. Nie zabiłem jej. Tylko tyle wiedziałem.
A więc to tak Verisset rozpoczął swą zemstę - próbując mnie wrobić. 


MERIDIANE FALORI


13 komentarzy:

  1. Rozdział świetny. Czy Dimitry zawsze musi narobić jakiegoś bałaganu? Momentami to on jest wręcz nieobliczalny...
    No, cóż kończę, bo nie umiem pisać długich komentarzy. Pozdrawiam Cię i życzę dużo weny.
    Arya V.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S
      Mam małe pytanie: Będziesz jeszcze kontynuować Opowieści z Erithel. Bardzo je polubiłam...

      Usuń
    2. Hej :) Raczej nie... Lubię tę historię, ale popełniłam w niej zbyt wiele błędów, żeby to ciągnąć. Musi swoje odleżeć i poczekać, aż bd miała pomysł jak to naprawić xD


      Przy okazji dziękuję za kom ^^

      Usuń
  2. Rozdział jak zwykle świetny, przepraszam, że tyle czasu mnie nie było, bio-chem-fiz pozdrawia xD Nim córką Morganów? Robi się coraz ciekawiej :D jakoś nie pasuje mi Scott jako wampir, ma chyba za delikatny charakter.. Chyba najbardziej spodobała mi się scena z Chariee. ,,Nie.Tak.Szybko. Chariee'' - zaraz skojarzylo mi się z ,,Nie.Tak.Prędko.Potter'', Dimitry jako Snape xD później Iwanow zachował się jak skończony idiota, zabiera siostrzenicy amfę, a potem sam idzie ćpać -,- jeszcze ta kłótnia z Nefi i Tristanem... A co do Trisa, dobrze że Dora zerwała z nim, niech jeszcze Dimitry odważy się i powie, co do niej czuje i będzie idealnie *.* szkoda mi Chariee, myslałam że odegra tu większą rolę... I mam nadzieję że Iwan jakoś udowodni, że jest niewinny, bo to opowiadanie bez niego nie ma sensu :D ode mnie to by było na tyle, pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurczaki!!!!
    To teraz Dimitry jest w czarnej dupie...
    Współczuję - ma przesrane i to bardzo
    Ale od początku:
    Dimitry jak zwykle dżentelmen - piękne komplementy prawi xD
    I jego zabawa w chowanego z kluczem - epicka xD śmiałam się z 15min xD hahahah uwielbiam ten moment i ta radość gdy znalazł xD
    I jeszcze ta piła xD jestem ciekawa skąd ją wynalazł xD Ale po doświadczeniu z lomem w samochodzie nic mnie nie zdziwi xD <3
    Mała zemsta na Trisie jest jak najbardziej widziana ^^ xD 3:-)
    Nie mam nic przeciwko niej xD nawet z chęcią bym czytała xD
    Nie lubię Scotta idiota który myśli ze wampiry to coś cudownego ._. I jeszcze ten jego spokój hmmm to podejrzane - coś kombinujesz i ja się dowiem co ^^ 3:-)
    Dimitry prawie się wygadal i ta jeszcze wizja prawdy - genialna xD Ale z dwojga złego niech się dowie - lepiej dla niej
    Charie wstydź się - lub nie bo w sumie nie żyjesz
    Ale IWANOW!!! TY IDIOTO!!! JAK MOGLES TO WZIAC!!! DUREN ._. ALE I TAK CIE KOCHAM <3 <3 <3 xD
    No ale serio?! Zabójstwo siostrzenicy?! Dimitry nie mógł tego zrobić ._. Ma przesrane teraz :/ ciekawe jak się z tego wywinie bo na pewno na cos wpadnie bo nie byłby Iwanowem xD
    No cóż czekam na rozwój wydarzeń
    Życzę weny i pozdrawiam :*
    Buziaki
    ~ twoja ulubienica
    ~ D.

    OdpowiedzUsuń
  4. NIE POZWALAM! Nie każę ci tego robić! Zabijać ją, oskarżać Dima, który on chciał ją uratować. Jak tak możesz? I Po co było się od geometrii odciągać? (A może po to, że to jest chore i nienormalne? :D) Rozdział jednak cudny. Szczególnie początek (nie pytam skąd wzięła się piła, to pozostaje w czterech ścianach pewnego pokoju) Rozdział mnie ujął. Był taki cudowny, taki straszny zarazem, przeplatany twoim wyjątkowym poczuciem humoru. Piękne
    J.G

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Innym także :*
      Będę starać się dalej.
      A co sądzi reszta? :D (Czeka na odpowiedź xD)

      Usuń
  5. A czemu Cztery Żywioły są tylko dla zaproszonych czytelników? :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam tu przez przypadek i postanowiłam przeczytać ten rozdział
    Spodobało mi sie idę nadrabiać
    Od dziś masz nową czytelniczke; )
    Pozdrawiam
    ANIA

    OdpowiedzUsuń
  7. Nadszedł ten dzień, kiedy trzeba powiedzieć prawdę w oczy, nawet jeśli nie jest to przyjemne. Ja tęsknię.( Nie mówiłam Ci tego kiedyś? *myśli*) Chociaż... często tak mam. W każdym bądź razie, pamiętaj, że czekam na Ciebie. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje małe serduszko robi salto pod sufitem ze szczęścia na wieść, że ktoś jeszcze pamięta ^^
      Ja też coraz bardziej tęsknię za tym wszystkim.. nie przestałam pisać, tylko na razie zostawiłm bloggera... czasem myśle o powrocie, ale na razie nie wiem jeszcze, jak pogodzić to z klasą maturalną ;(
      Postaram się za jakiś czas, ale nie mogę nic obiecać ani podać daty. chociaż bohaterowie wszystkich blogów dalej są mi bardzo bliscy jak czytelnicy
      przepraszam, że tak późno odczytłam :(

      Usuń
    2. spokojnie, wiem, jak to jest. Mam siostrę w klasie maturalnej. Takiego rozgardiaszu jak u niej na w pokoju nigdy nie widziałam- tu vademecum z historii, tam kary pracy z polskiego, tu jeszcze coś tam z Wosu. Pamiętaj jednakże, że tu jeszcze ktoś jest <3

      Usuń