środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 30 : Kolacja u Matejewów

//Dimitry//
Od spotkania z Anastasią minęło już parę dni. Pamiętam, że wstępnie byliśmy umówieni na nazajutrz, czyli na przedwczoraj, ale potem dostałem SMS-a od Any, że coś jej wypadło i poprosiła, żebyśmy przełożyli nasze spotkanie. Zgodziłem się, choć niechętnie. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym znów ją zobaczę i w którym poznam jej rodzinę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że po tylu latach zdołała mnie odnaleźć, że się nie poddała... Naprawdę wiele to dla mnie znaczy.
W końcu nadszedł ten dzień, w którym miałem się z nią znów spotkać. Około wpół do ósmej wieczorem wsiadłem do auta i pojechałem na poszukiwania Gardine Road 43. Chwilę zajęło mi odnalezienie tego adresu, trochę długą chwilę - tak kluczyłem, takie ósemki wywijałem, skręcając między jedną a drugą uliczką, że mili panowie oglądający nagrania z monitoringu miejskiego chyba poumierali ze śmiechu - ale w końcu dotarłem na miejsce. Zaparkowałem na podjeździe przed garażem dwupiętrowego domu pokrytego kremowymi panelami i z brązowym dachem. Na parapetach za oknami widziałem dużo wielobarwnych kwiatów, przysłoniętych trochę przez firanki. Wysiadłem z samochodu, po czym zamknąłem go kluczykami i ruszyłem kamienną ścieżką do drzwi frontowych. Po drodze zobaczyłem kawałek przydomowego ogródka. Cała Ana. Od zawsze kochała rośliny. Pamiętam jak Andrej z naszą siostrą Tatianą zawsze żartowali z niej, że chyba minęła się z powołaniem. Anastasia pracowała jako pomoc kuchenna, a według nich powinna robić jako pałacowy ogrodnik. W sumie coś w tym było. Zawsze miała rękę do kwiatów i innych roślin. Wszedłem po trzech schodkach na drewnianą werandę i zapukałem do drzwi. Czekałem chwilę, mrużąc oczy przed światłem, płynącym z wiszącej przy futrynie lampy; był już listopad, szybko się ściemniało, ale to nie znaczy, że trzeba oślepiać gości taką żarówą. Chociaż to może ja mam zbyt wrażliwe oczy. Ech, no cóż. Następnym razem zainwestuję w ciemne okulary. Będę wyglądał jak gość z Matrixa, ale to szczegół.
Nagle usłyszałem dźwięk przekręcanego z drugiej strony zamka.


- Mamo! Jakiś pan przyszedł! - w drzwiach stanął chudy chłopiec, na oko miał może z siedem lat. Jego oczy były całkowicie czarne, usta blade, a nos przyprószony kilkoma złotymi piegami. Włosy jego bardzo ciemne. Nie jestem pewny czy to jeszcze brąz, czy może już czerń. Stanąłem jak wryty, gdy go zobaczyłem. W jego wieku wyglądałem dokładnie tak samo. Odziedziczyłem urodę po naszej matce, podobnie jak Anastasia, która teraz przekazała ją synowi. Mały wyglądał jak prawdziwy Iwanow, jak jeden z nas. Był podobny nie tylko do nas, ale i do reszty naszego rodzeństwa.
- Niech zgadnę, ty jesteś Aleksy? - spytałem po rosyjsku, uśmiechając się lekko do chłopca. Ten spojrzał na mnie zdumiony i spytał podejrzliwie, także po rosyjsku:
- Skąd pan wie? Jest pan agentem?
- Wiesz... tak bym tego nie nazwał. Po prostu dorabiam po godzinach w FBI - rzuciłem, puszczając do niego oczko. - Tylko ćśśś. Nie mów mamie.
Rozdziawił usta. Chyba uwierzył. Musiałem się pilnować, żeby nie parsknąć śmiechem, by się przed nim nie zdradzić.
- Już jestem, synku - wtedy za rogu wyskoczyła moja siostra. Ubrana była w błękitne jeansy i bladoróżowy sweterek. Jej ciemne włosy opadały lokowaną kaskadą na ramiona, a czarne oczy rozjarzyły się, gdy tylko mnie zobaczyła. - Dimitry! Tak się cieszę, że przyszedłeś! - zawołała, podbiegając to mnie i wieszając mi się na szyi. Poczułem jej perfumy. Miały przyjemny różany zapach.
- Hej, An - odparłem, obejmując ją. Dziwnie po tylu latach znów trzymać ją w uścisku. Nie wiedziałem, że jeszcze kiedyś będę mógł to zrobić, a jednak. Widać to prawda, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko może się zdążyć, tylko trzeba w to uwierzyć. W końcu to przecież dzięki swojej wierze i uporowi Anastasia nie straciła nadziei, że mnie odnajdzie. Szukała tak długo aż znalazła. - Też się cieszę.
- Czemu tu tak stoisz, zamiast wejść do środka? - spytała, puszczając mnie.
- Jestem wampirem. Nie mogę wejść gdzieś, gdzie mieszkają ludzie, jeśli nie zostanę wcześniej zaproszony - wyjaśniłem, unosząc kąciki ust w ironicznym uśmiechu.
Życie wampira miało wiele plusów, takich jak długowieczność i nadnaturalne zdolności, ale wiązało się także z licznymi ograniczeniami, takimi jak to, że potrzebujemy zaproszenia, oraz to, że nie możemy swobodnie przejść przez płynącą wodę, oraz to, że płoniemy na słońcu. Ja, Tris i Nefi możemy chodzić za dnia tylko dzięki specjalnemu eliksirowi. Zawsze nastawiamy sobie budziki na około trzecią w nocy, żeby zdążyć zażyć go jeszcze przed świtem. Inni krwiopijcy też tak robią. Chyba że znajdują się w mniej cywilizowanych zakątkach świata, gdzie o takich specyfikach nie słyszano, to wtedy faktycznie zostaje ci spanie przez cały dzień w trumnie, niczym nasz poczciwy hrabia Dracula. Zawszę mówię, że nie ma niczego za nic. Wszystko musi mieć swoją cenę. Płonięcie w blasku słonecznych promieni, bariery wodne i tego typu rzeczy są poniekąd ceną za to wszystko, co dostaliśmy "w darze" przy przemianie. Choć nie jestem pewny, czy  wampiryzm mogę nazwać darem.
- Och, no tak - zafrasowała się. - Al, czemu nie wpuściłeś wujka? - spytała karcąco małego Aleksego.
- Nie poprosił - chłopiec tylko wzruszył ramionami.
- Och, idź ty już lepiej pomóc ojcu z nakryciem - rzuciła z irytacją, odprawiając Ala. Chłopiec mruknął coś niezadowolony i odmaszerował.
- Echm, nie chcę być niegrzeczny czy coś, ale zaprosisz mnie czy mam tak stać w progu aż do końca mych dni? Zważywszy na moją nieśmiertelność, boję się, że trochę by to potrafiło - przypomniałem o swoim słabym punkcie, posyłając przy tym siostrze znaczące spojrzenie. - Zadziwiające, że jesteś tak samo roztrzepana, jak kilka set lat temu.
- A ty tak samo irytujący - "odbiła piłeczkę". - Dobra, a więc - odkaszlnęła teatralnie - Ja Anastasia Matejew, z domu Iwanow zapraszam cię, Dimitry Iwanowie, do mojego domu na Gardine Road 43 - powiedziała, robiąc rękoma zapraszający do środka gest.
- Wielkie dzięki, ale zwyczajne "wchodź, stary", by wystarczyło - odparłem, przestępując w końcu próg. Nareszcie. Myślałem już, że zapuszczę tam korzenie.
- Słuchaj no tylko - powiedziała nagle ściszonym  głosem Anastasia, zagradzając mi drogę. Jej oczy świdrowały mnie ostrzegawczo. - Jesteś moim bratem i doskonale wiesz, że cię kocham, ale to nie znaczy, że nie mam pojęcia, co masz na sumieniu. Mam nadzieję, że naprawdę się zmieniłeś, bo jeśli tylko spróbujesz zrobić coś Alowi lub Chariee, to zobaczysz, jaka to przyjemność zostać rozszarpanym przez jednego wściekłego wilkołaka. A właściwie dwa, bo jeszcze Saszka.
- An, An, An... - popatrzyłem, na nią protekcjonalnie z pobłażliwą miną. - Byłem seryjnym mordercą, nie pedofilem. Trochę wiary w braciszka!
- Faktycznie, to mi pociecha - mruknęła, wywracając teatralnie oczami, krzyżując przy tym ręce na piersi. - Dobra, wchodź, bo kolacja stygnie. Ufam ci, Dim. Tylko proszę, nie zawiedź mnie.
Dim. Nikt mnie tak nie nazywał od... od dawna. Bardzo dawna. Anastasia zawsze tak do mnie mówiła, matka też. I cała reszta. Tak lub Mitry. Nikomu innemu nigdy nie pozwalałem już później tak się do siebie zwracać, Tristanowi i Nefertari też. Zbytnio kojarzyło mi się to z rodziną, którą straciłem. Dlatego zawsze mówią do mnie pełnym imieniem lub po nazwisku. Czasami dochodzi do tego Iwan, choć za tym akurat nie przepadam. Zbytnio przywodzi mi na myśl mojego niewydarzonego ojczulka cara, któremu dwadzieścia lat nie starczyło, by spamiętać moje imię.
- Bądź spokojna. Skończyłem z tym.
- Mam nadzieję, Dim. Anastasia poprowadziła mnie wąskim korytarzem do przestronnego salonu. Ściany miały tu ciepły kanarkowy kolor, a podłoga wyłożona została sosnowymi panelami. Pod jedną ze ścian stała narożna kanapa z brązowej skóry, przed nią stolik do kawy, a jeszcze trochę dalej telewizor, w którym leciały właśnie Pingwiny z Madagaskaru. O jeny, nie... aż mi się przypomina Alex i jego boski kubeczek z pingwinami... nie, moje oczy!
Widząc moją minę, Anastasia szybko wyłączyła TV, tłumacząc, że przed moim przyjściem Al okupował salon i... tak wyszło. Następnie poprowadziła mnie do ładnie ustrojonego stołu, znajdującego się przy przeciwległej do kanapy ścianie. Na okrytym rubinowym obrusem blacie stała porcelanowa waza z parującą zupą, talerze i sztućce, a także dwa świeczniki, mające chyba nadać "klimacik". Dziwna sprawa... poczułem krew. B Rh +, jeśli węch mnie nie myli... Rozejrzałem się, marszcząc brwi. Nie wiedziałem, czy ktoś się skaleczył czy jak, ale ewidentnie czułem krew. Jednakże uznałem, że byłoby dziwnie, gdybym wyskoczył jak Filip z konopi z zapytaniem: "mordujecie tu kogoś, bo jedzonko czuję", więc zdecydowałem się przemilczeć sprawę.
- Ładnie się tu urządziłaś, nie pogadasz - pochwaliłem, zawieszając wzrok na wiszącym nad stołem tryptykiem przedstawiającym... w zasadzie nie jestem pewny co. To chyba była jakaś łąka, oświetlona blaskiem księżyca i gwiazd. Księżyc rzecz jasna w pełni, jak na wilkołaki przystało.
- Dziękuję - Ana uśmiechnęła się szeroko. - Aleksego już poznałeś, teraz jeszcze tylko Chariee i Saszka, i możemy siadać do stołu - oznajmiła pogodnie, zakładając ochoczo ręce na biodra.
Już chciałem coś powiedzieć, ale wtedy z pomieszczenia obok rozległo się męskie wołanie:
- Kooooooochanieeeee! Czy kuchenka powinna tak dymić?! To na pewno normalne?!
- Wielkie nieba, skaranie boskie z tym dzieciakiem! - warknęła i popędziła do kuchni.
- Syn? - zawołałem za nią, choć głos był zbyt głęboki, jak na siedmiolatka.
- Mąż! Już nigdy więcej nie wpuszczę cholery do kuchni! - zawołała i zniknęła za drzwiami. Usłyszałem podniesione głosy, a potem wypchnięty za kuchenne drzwi został średniego wzrostu, dobrze zbudowane mężczyzna. Jego rozwichrzone włosy miały kolor ciemnego blondu. Oczy natomiast były duże i szare, o przyjaznym wyrazie. Na linii kanciastej szczęki uwidaczniał się lekki zarost. Plus do tego czerwona flanelowa koszula w kratę i jasnobrązowe jeansy - wyglądał w tej koszuli trochę jak drwal. Nefertari by się pewnie spodobało, więc może dobrze, że jej tu nie ma. Ciągle się głupi łudzę, że wrócą do siebie ze Schmidtem, przez co Tristan raz na zawsze (a przynajmniej na najbliższe piętnaście lat) straci zainteresowanie MOJĄ Nimfadorą. Tak, wiem, może i zachowuję się troszeczkę jak Gollum - Mój skarb! Mój skaaarb! - ale naprawdę chcę, żeby Nim była moim skarbem. M.O.I.M., a nie, kuźwa, Tristana!
- O - wyrwało mu się, kiedy na mnie spojrzał. - Jestem Sascha. Sascha Matejew - przywitał się, wyciągając do mnie dłoń. Uścisnąłem ją.
- Dimitry Iwanow, miło mi.
- Może mnie kojarzysz, byliśmy kiedyś na jednej mi...
- Nope. Sorry, ale mam pamięć jak złota rybka. Trzy sekundy i po zawodach - zrobiłem przepraszającą minę, po czym dodałem już poważniej - Chyba, że poważnie mi ktoś zalazł za skórę, to wtedy potrafię go pamiętać przez kolejne półwieku. Jak widać, nic do ciebie nie miałem, skoro nie zapadłeś mi w pamięć - dodałem na końcu, wyszczerzając zęby w promienny uśmiech. Sascha trochę się zmieszał i odpowiedział niemrawo:
- Hmm... Dzięki... chyba... Emm... dobrze wiedzieć, że już nie masz już tych tuneli i wypiersingowanej połowy twarzy - powiedział, wskazując palcem na własne ucho. - Tak jest... normalniej. Naprawdę.
- Nie wspominajmy o tym, proszę. Wizyta w salonie piercingu, kilkakrotna, niewątpliwie może zostać wliczona do listy top dziesięciu moich najgorszych pomysłów - przyznałem, przymykając powieki, porażony własną głupotą - choć wtedy mi się to podobało.
- Dobrze, że przestało.
- Bardzo dobrze. A tak swoją drogą... - zacząłem, spoglądając na Matejewa znacząco - ciesze się, że ty i moja siostra ten teges, udało wam się i w ogóle to takie big love, ale pamiętaj, że jeśli zrobisz coś, co ją w jakikolwiek sposób skrzywdzi... cóż... lekarzem nie jestem, ale mam podstawy, by sądzić, że człowiek z rozerwanymi tętnicami długo nie pożyje... Chyba że masz na ten temat inną teorię, to możemy sobie o tym podyskutować.
- Chyba zrozumiałem przekaz, Iwanow - odparł z powagą. - Nie musisz się o nic bać. Kocham Anastasię i nigdy nie zrobiłbym niczego, co by sprawiło jej przykrość.
- Świetnie.
- Co "świetnie"? - spytała zarumieniona Ana, trzymając w dłoniach okrągły talerz z ciastem, które... nie mam pojęcia, jak się nazywało, ale było czarno-białe z taką śmieszną kolorową posypką. Powiedziałbym, że aż ślinka cieknie, ale... ale nie. Wampiry nie czuły pociągu do ludzkiego jedzenia. Jasne, mogły je jeść, nie wymiotowały nim ani nic z tych rzeczy, jeśli były "młode" czuły nawet smak, ale te naprawdę stare - takie jak ja - nie czuły już nic. Ani ciepła, ani zimna, nie potrafiły rozróżnić czy jedzenie jest słodkie, kwaśne, gorzkie czy też słone. To zupełnie tak jakby łykało się powietrze... Podobnie jest z napojami. Z typowo "ludzkich" trunków działa na nas tylko alkohol. Nie czujemy co prawda, jak smakuje, tylko po prostu się upijamy. Żeby się lepiej bawić, albo żeby zapomnieć. Zależy.
- Nic - odparłem ze spokojem godnym stoika. - Tak sobie tylko ze szwagrem rozmawiamy, co nie, Sascha?
- Taaa, chyba tak - mruknął, spoglądając na mnie wilkiem. Wilkiem. Ale wymyśliłem. Taki suchar na dobry koniec dnia.Czy też początek. Mniejsza o większość.
- Skoro tak mówisz... - wzruszyła ramionami, po czym przesunęła kilka rzeczy, aby zrobić miejsce na stole i ustawiła na nim ciasto. - Sascha, zawołaj dzieci. Powiedz, że kolacja już gotowa.
- A co ja Hermes jestem, żeby mnie na posyłki wysyłać? - mruknął pod nosem, ale posłusznie powlókł się po dzieciarnię.
Aleksego już widziałem, ale tej całej Chariee jeszcze nie. Zachodziłem w głowę, jak wygląda. Musiałem ją nie raz widzieć w D.H., bo przecież podobno się tam uczy, ale jakoś nie mogłem skojarzyć jej z nazwiska. Może jak ją zobaczę, to mi się przypomni.
Nie minęły trzy minuty, jak głowa domu pojawiła się z powrotem. Tym razem w towarzystwie chłopca, którego już wcześniej poznałem i...
- Niech to szlak.
- Cholera jasna - wyrwało się nam jednocześnie, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały.
W progu stała dziewczyna o sercowatej twarzy z dużymi szarymi oczami, okolonymi długimi rzęsami, pełnymi ustami i bardzo ciemnymi, jak u brata, włosami, które były proste i z grzywką, sięgającą aż do linii brwi. Była raczej drobnej postury; ubrana w miętową sukienkę z rękawami do łokci, spiętą w tali wąskim szarym paskiem.
- Mamo, błagam cię, nie mów mi tylko, że to on jest moim wujkiem - ozwała się dziewczyna, spoglądając na mnie z taką miną, jakby zobaczyła ducha. Nie chcę nic mówić, ale moja wina pewnie wyglądała bardzo podobnie.
- Dimitry to właśnie mój brat, Chariee. Nie rozumiem, co w tym złego - Anastasia uwiesiła się na mnie od tyłu.
- Jak dobrze, że jednak ten facet nas wtedy pogonił, bo... nie byłoby ciekawie - powiedziałem, uwalniając się z siostrzanego uścisku.
- Nie byłoby, o, nie byłoby... - powiedziała Chariee, wzdrygając się teatralnie. - Z własnym krewnym! I do tego wampirem! Blee!
- Zaraz, zaraz, zaraz - Sascha uniósł ręce do góry. - Ktoś mi łaskawie raczy wyjaśnić, w czym rzecz?
- O nic - odpowiedzieliśmy z  Chariee chórem, po czym wymieniliśmy ze sobą spojrzenia. Oczywiście wszystko w pełnej konspiracji. - O nic, tatusiu, naprawdę - dodała szybko.
- Oj, jak ty mi tu z "tatusiem" wyjeżdżasz to już wiem, że coś się kroi - powiedział Sascha, krzyżując ręce na piersi. - No już, bardzo proszę, siadać oboje i zabierać się do wyjaśnienia - wskazał "zapraszającym" gestem na kanapę. Oboje z Chariee pomaszerowaliśmy ku sofie, oboje ze straceńczymi minami, zerkając tylko co i raz na siebie ukradkowo. Mechanizm był ten sam. Za każdym razem, kiedy druga osoba przyłapywała pierwszą na gapieniu się, to ta pierwsza uciekała wzrokiem, a potem ta druga się gapiła... i tak w kółko. Nie mieliśmy jak uzgodnić wspólnej wersji, mało gorszącej rodziców Rei (bo pamiętam, że tak lubiła, kiedy zdrabniałem jej imię), więc znaleźliśmy się w czarnej dupie. - A więc? Dowiem się w końcu, coście zmalowali?
Chariee westchnęła z rezygnacją, po czym zaczęła.
- No bo to było tak, że...
"Pomiń pikantne szczegóły" - postanowiłem odezwać się w jej głowie. Chariee drgnęła niespokojnie. Biedna. Najwidoczniej jeszcze nikt nigdy nie używał telepatii, żeby wedrzeć się do jego umysłu, ale, jakby to powiedzieć, nie miałem wyboru. Nie chciałem, żeby jej ojciec przeszył mnie kołkiem, a niewątpliwie nabrałby na to ochoty, gdyby się dowiedział.
- No właśnie. Słuchamy - wtrącił się Aleksy, krzyżując ręce na piersi. Chłopiec uśmiechał się do siostry prześmiewczo, a jego czarne oczy błyszczały ironiczną złośliwością. Cały ja. Normalnie jakbym widział siebie w młodości. Jeny... Kiedy to było... I pomyśleć, że kiedyś dzieciaki potrafiły żyć bez PlayStation, Internetu i iPhonów. Nie to co teraz. Jestem ciekawy, czy wiedzieli by jeszcze, na czym polega zabawa, gdyby przeniosło ich do moich czasów i musieliby radzić sobie bez tych wszystkich gadżetów.
- Zamknij się, Al - warknęła Chariee, po czym wróciła spojrzeniem do matki. - To było tak, że w tamtym roku była wymiana z Francją, na którą Dimitry też pojechał - małe wyjaśnienie: byłem tam, żeby mieć oko na uczniów podczas wyjazdu, no wiecie, uważać, żeby Verisset nie przetrącił im karków w wolnej chwili czy coś w ten deseń - no i... Wiecie jak to na takich wymianach jest, totalny high-life, róbta co chceta i tego typu klimaty. Tak się złożyło, że mieszkaliśmy z nim u jednej rodziny, państwo Bordeaux czy jakoś tak... Chociaż może nazywali się inaczej...
- Do rzeczy - westchnął ciężko coraz bardziej podirytowany Sascha. W jego szarych oczach widziałem rozjuszenie. Anastasia była chyba najbardziej opanowaną osobą w tym pomieszczeniu. To taki typ, który wszystko stara się przyjmować na chłodno, a w każdym razie najpierw wysłucha drugiej strony, przyjmując to co mówi na chłodno, a dopiero potem wybuchnie niczym Wezuwiusz.
- Byliśmy ze sobą w zasadzie dwadzieścia cztery na dobę i... Cóż zbliżyliśmy się do siebie...
- W jakim sensie "zbliżyliście się do siebie", droga córko? - spytał silący się na spokój Matejew, posyłając dziewczynie klasyczne spojrzenie z cyklu "If you know what I mean". Anastasia dalej nie zdradzała swoją postawą żadnych emocji, a Dimitry #2 (to jest: ''Aleksy'') bawił się nad wyraz dobrze, obserwując pogłębiające się zakłopotanie siostry. 
- Nie takim, jak myślisz - zapewniła od razu Chariee, rumieniąc się po same uszy.
W sumie do nie do końca była prawda... To znaczy, nie spaliśmy ze sobą, chociaż w zasadzie było o krok od tego... Nigdy nie kochałem Chariee, nie. To raczej było krótkie, chwilowe zauroczenie, Nic niezobowiązująca zabawa, niewinny flirt. Potem poszliśmy razem na jedną imprezę, a później na drugą (wierzcie mi, paryskie kluby są świetne) plus dodać do tego trochę alkoholu... Po którymś z kolei drinku puściły hamulce i... w zasadzie to nie do końca to wszystko pamiętam. Kojarzę, że wylądowaliśmy w jakiejś kańciapie, zaczęliśmy się wzajemnie rozbierać. Gdyby wtedy nie wparował przypadkiem jakiś gość z obsługi i nas nie przepędził... Cóż... Wyszłoby na to, że oboje jesteśmy kazirodcami, a wierzcie mi, że takie rodzinne klimaty serio mnie nie kręcą, jeśli wiecie o czym mówię. No ale skąd mogłem wiedzieć, że Rei to córka mojej, wydawałoby się, nieżyjącej siostry? Zresztą... Nawet nie jest specjalnie podobna do Any. Bardziej do ojca. A ojca nie kojarzyłem, więc to mnie tłumaczy.
- Lepiej dla ciebie, żeby to była prawda - odburknął Sascha, spoglądając na mnie spode łba. Mógłbym przysiąść, że jego szare oczy na moment stały się srebrzyste, niczym dwa księżyce w pełni. Szybko odwróciłem wzrok. Jeśli miałbym w skali od 0 do 10 określić niezręczność, jaką czułem w tym momencie, bez wahania wystawiłbym sobie 11.
- Kontynuuj - poleciła zmęczonym głosem Anastasia, przymykając powieki.
- W skrócie zaczęliśmy ze sobą kręcić, pocałowaliśmy się raz czy dwa, ale spokojnie - dodałem pospiesznie, unosząc ręce w obronnym geście, kiedy tylko zobaczyłem minę Saschy i Any - seksu niet.
Co prawda miałem ograniczyć kłamstwa, ale sądzę, że lepiej rodzicom Rei opowiedzieć ocenzurowaną wersję naszej relacji na wyjeździe, to jest: pomijając rozbieranki, macanki i inne. Jak już wcześniej wspomniałem, wolałbym wyjść z tego rodzinnego spotkania żywy.
- Mam nadzieję - wycedził przez zaciśnięte zęby Matejew, dla którego już sam fakt, że całowałem jego mała córeczkę, jest powodem, żeby wpisać moje nazwisko do Death Note'a. Drobna uwaga dla was: jeśli za jakieś czterdzieści sekund dostanę ataku serca, wiecie, przeciw komu zeznawać na policji.
- Zastanawia mnie tylko jedna rzecz... - odezwała się niespodziewanie An, strząsając piórko z głowy Dimitriego #2. - Znów bawiłeś się poduszkami? Przecież mówiłam ci, żebyś tego nie robił - skarciła go cicho.
- Tak wyszło, ale już więcej tego nie zrobię. Obiecuję, mamusiu - chłopiec zrobił minę aniołka, składając ręce, jak do modlitwy, a Anastasia mruknęła do niego coś w stylu ''No ja myślę, że to ostatni raz'', po czym zwróciła się ponownie do Chariee. - To jak, możesz mi coś wyjaśnić?
- Tak, mamo? - spytała niepewnie Rei, zakładając nerwowym ruchem kosmyk ciemnych włosów za ucho.
- To że Dim cię nie skojarzył, kiedy powiedziałam mu o tym, że jesteś moją córką i też chodzisz do D.H., ani trochę mnie nie dziwi, bo jest modelowym przykładem  totalnie niespostrzegawczego samca i pewnie zmienia dziewczyny, jak rękawiczki...
- Wielkie dzięki. Miło mi, że tak ciepło o mnie myślisz - żachnąłem się, spoglądając teatralnie w sufit.
- Oj, wiesz, o co mi chodzi - rzuciła do mnie po czym na powrót spojrzała na Rei - Ale jakim cudem ty mogłaś nie pamiętać nazwiska chłopaka, z którym przez bite dwa tygodnie migdaliłaś się, kiedy wyjazdowa rodzina nie patrzyła?
- Em... tak jakoś wyszło - Rei zarumieniła się jeszcze bardziej, tak że teraz wyglądała jak wisienka. - To znaczy kojarzyłam, że nazywa się Dimitry, ale, jak to się mówi, nie jednemu psu na imię Burek. No i nazwisko jakoś mi z głowy wyleciało, a skoro w  całej szkole mamy około dwudziestu czy trzydziestu Dimitrich, Dymitrich, Dmitrich i Dimitrijów to człowiekowi idzie się pomylić, co nie?
Ja jej dam Burek, ja jej dam pies. Chciałem już zarzucić jakąś ciętą uwagą, jak to mam w zwyczaju, ale widząc spojrzenie Any, ograniczyłem się tylko do gniewnego parsknięcia.
- Wydajesz odgłosy jak rozzłoszczony kucyk - zauważył Al, przeciągając się leniwie. - Jak wywalą cię z FBI, masz angaż przy dubbingu Pony gwarantowany.
- Jakie znów FBI? - dla biednego Saschy to chyba było już za wiele, jak na jeden wieczór.
- Ups, zapomniałem, że miałem nie mówić - wyrwało mu się natychmiast, kiedy na niego spojrzałem znacząco.
- No wiesz... - zacząłem, ale przerwał mi poirytowany głos siostry.
- Dosyć, dosyć, dosyć! - zaprotestowała Ana, gwałtownie kręcąc głową.  - Wiecie co? Mam już tego dosyć. Proponuję zacząć wszystko na spokojnie, od początku. Najlepiej przy jedzeniu - wskazała na zastawiony stół. - Jak będziecie mieli zapchane usta, przynajmniej nie będziecie mogli się kłócić. W każdym razie taką mam nadzieję. No już! Zajmować miejsca raz dwa!
Chyba wszyscy potrzebowaliśmy chwili wytchnienia od tłumaczeń - no i nikt nie odważyłby się postawić Anastasii, kiedy patrzyła na nas w TEN sposób, czyli mniej więcej tak, jakby resztami sił wzbraniała się przed zaszlachtowaniem nas nożem kuchennym - więc po prostu usiedliśmy wedle jej życzenia. Zająłem miejsce na samym skraju z Alem po boku i Aną na przeciwko.Obok brata siedziała Chariee, a po drugiej stronie Sascha. Jedno miejsce zostało wolne.
- To wy sobie nakładajcie barszczu, a ja Dimowi przyniosę z kuchni... - Anastasia poderwała się, nagle sobie o czymś przypominając, i na powrót zniknęła za rogiem. Po chwili była z powrotem, z głębokim talerzem w rękach, różniącym się od innych kształtem i kolorem. Po brzegi wypełniony był ciemnoczerwonym gęstym płynem, przypominającym trochę z wyglądu barszcz, ale nie do końca... był zbyt gęsty, a jego zapach...
- Wiem, że nie jesz normalnych rzeczy, więc załatwiłam ci trochę krwi od rzeźnika. Tylko ćśśś... Al nic nie wie - siostra szepnęła mi do ucha, stawiając przede mną talerz. Byłem zdumiony, że tak o wszystkim pomyślała, ale... to takie miłe  z jej strony. Większość ludzi gorszy widok spożywającego krew wampira, lecz ona najwyraźniej rozumie, że krew jest dla nas jak chleb. Bez niej ani rusz.
- Dziękuję - powiedziałem, kładąc jej rękę na przedramię. Uśmiechnąłem się.
- To nic wielkiego. Mam nadzieję, że będzie smakować - odparła, odwzajemniając uśmiech. Wróciła na swoje miejsce.
Dziwnie czułem się pijąc krew przy kimś, ale... w sumie skoro sami to tak zaaranżowali , widocznie nie mają nic przeciwko temu, a młody, który jako jedyny mógłby być zniesmaczony, wciąż myślał, że wujcio Dim jak oni zjada grzecznie zupkę z buraczków czy tam innych warzywek.
Krew rzecz jasna nie mogła być ludzka, więc nie smakowała, aż tak dobrze, ale w końcu liczy się gest. Obstawiałbym raczej jakąś krowę czy inne coś tam ciapate czy z rogami. Nie przepadałem za zwierzęcą. Picie jej to nie to samo, więc zawsze robiłem zapasy ludzkiej, ale... no cóż. Ta też od biedy ujdzie.
Po posiłku zebrało nam się na rozmowę. Sascha, korzystając z okazji, że Al poszedł się na jakiś czas zająć swoimi komiksami, zapytał mnie, z jaką dokładnie misją przysłał nas tu Zakon, więc opowiedziałem mu tyle, ile uznawałem za stosowne, o Verissecie i ostatniej masakrze. Chariee była nie tyle zdumiona, co wstrząśnięta, kiedy się o tym dowiedziała. Miała to szczęście, że nie było jej w  D.H. w dniu balu, więc nie uczestniczyła w tym całym piekle, które się tamtego dnia rozpętało. W szkole usłyszała niewiele na ten temat, bo każdy bał się o tym mówić... I nikt nie miał serca opisywać tego okrucieństwa, jakie zostało zadane tamtym nieszczęszczeniom. Wienę - powieszono, Parkera - pozbawiono głowy, a wcześniej zadbano, by powoli się wykrwawiał, Tristanowi i Nimfadorze także zostały podcięte żyły i gardło, a Nefertari znaleźli w stanie prawie że obłąkania i bezgranicznej histerii w środku lasu, tuż obok ciał. Ten kto to za tym wszystkim stoi jest nie tylko bezduszny, ale i chory bowiem żaden zdrowy na umyśle człowiek nigdy by czegoś takiego nie wymyślił.
Potem, kiedy Anastasia zażądała zmianę tematu, gdyż Al wrócił, postanowiliśmy spróbować się trochę rozluźnić po tym wszystkim. Ana i Sascha opowiedzieli mi, jak to właściwie z nimi było. Z ich spotkankiem, i tak dalej, i tak dalej. Siostra opowiedziała też o  różnych swoich przygodach, które przypadkiem miały miejsce, podczas moich poszukiwań. Ja nie pozostawałem dłużny. Też opowiedziałem jej co nieco... między innymi to, jak kiedyś policja w Boliwii zamknęła mnie i Trisa na czterdzieści osiem godzin, bo przypadkiem wyglądaliśmy dokładnie tak, jak ścigani tam listem gończym przemytnicy. Taaa.... ile musieliśmy się tłumaczyć, że to nie my, bo niestety hipnoza nie wchodziła w grę, ponieważ jak na złość trafiliśmy na bardzo zabobonny region, w którym picie przez ludzi wszelkiego rodzaju ziółek i innych mikstur, które mają odstraszać od nich "piekielne" istoty było na porządku dziennym. Większość z tych ichnich specyfików nie działała,  ale to przeciw hipnozie, pech chciał, że do nich nie należało. Opowiedziałem też, jak dla żartów włamaliśmy się z Trisem i Nef na jakiś madrycki pokaz mody i pochowaliśmy wszystkim modelkom buty. Nie byłoby jeszcze takiej tragedii, gdyby nie fakt, że żeby dostać sie na wybieg, musiały przejść najpierw przez taki wysypany małymi ostrymi kamyczkami chodniczek. Wiecie... jak ktoś jest w budach, kamyczki mu nie straszne, ale na bosaka przeprawy przez tamto dziadostwo nie polecam. Wspomniałem też, jak kiedyś z Nef byliśmy na misji z jakimś trzecim zamiast Tristana (akurat w tamtym okresie Schmidt stwierdził, że ma dosyć wszystkiego i wyjechał na trzymiesięczne wakacje do... nie pamiętam dokładnej miejscowości, ale kojarzę że skurczybyk zaszył się gdzieś w Ugandzie, tak że potem kontaktu z nim nie było) i, ponieważ nam się strasznie nudziło, postanowiliśmy zrobić "temu trzeciemu" jakiś kawał. Tak dla fanu. Tak więc, gdy sobie smacznie spał, włamaliśmy się do jego pokoju, ubrani w czarne szaty z kapturami zasłaniającymi twarz i wielkimi kosami w rękach, puściliśmy cicho przerażającą melodię z horroru i stanęliśmy centralnie nad nim, tak przebrani za śmierć, czekając, aż się obudzi. Kiedy w końcu otworzył oczy i nas zobaczył, o mało zawału nie dostał. Cóż... może z jego perspektywy to nie było tak zabawne, jak z naszej, ale to szczegół. W trakcie mówienia zauważyłem, że Sascha jakoś tak się dziwnie na mnie patrzy, więc, kiedy moja opowieść dobiegła końca, spytałem go, co jest. Wtedy on odpowiedział, że to on był "tym trzecim". Oj... wtedy to się zaczęło...
Tak czy inaczej, mimo tych kilku spięć, kolację u Matejewów wspominam dosyć dobrze. Nawet ich polubiłem, a mały Dimitry #2 uznał mnie za swojego idola, kiedy usłyszał, jak poskromiłem kiedyś jego tatę. Wiecie, jak się dowiedziałem, dzieciak miał dziś mały zatarg z ojcem, bo ten stwierdził, że siedem godzin dziennie grania na konsoli to za dużo, więc mu ją odłączył, a co za tym idzie, każda okazja, żeby dopiec staruszkowi, jest dobra.
Niestety to, co się wydarzyło następnego dnia, wcale już tak miłe nie było... Wręcz przeciwnie. Zegar znów miał zacząć odliczać czas, jaki pozostał, któremuś z uczniów Dark.

Meridiane Falori
____________________________
Część :)
Ten rozdział to taki świąteczny prezencik ode mnie dla was ;)
Mam nadzieję, że wam się podobało. Teraz wasza kolej na prezencik od was dla mnie w postaci komentarza :D Chciałabym wiedzieć, czy udało mi się was trochę rozbawić albo... wywołać w was jakiekolwiek inne odczucia, którymi miałoby było, gdybyście się ze mną podzielili :) Mam też nadzieję, że jeszcze perspektywa Dimitriego wam się nie znudziła, bo czasem lubię pisać z jego punktu widzenia. A czasami inaczej się nie da, bo przecież nie we wszystkich wydarzeniach bierze udział Nimfadora.
A tak jeszcze btw, co myślicie o nowym wystroju bloga? Może być czy nie bardzo?
To tyle z mojej strony, wesołych świąt <3

21 komentarzy:

  1. Supper. Naprawdę dziękuje cudowny prezent świąteczny. Animka

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak pisałam na fb, wygląd bloga jest fajny, chyba nawet lepszy niż poprzedni :)
    Skończyłam właśnie czytać i rozdział jest świetny, bo pisany z prespektywy Dimitriego <3 W niektórych momentach śmiałam się i aż humor mi się poprawił, jejku <3
    Ach, Stefan Salvatore jako Sascha *.*
    Wesołych Świąt! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ujmę to tak- Pomimo różnych prezentów na święta, ten jest jednym z najlepszych..:)
    I tak przy okazji Wesołych Świąt..
    Maya..

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podoba mi się kolacja rodzinna haha. Dimitri #2 genialne. Mam nadzieje ze będzie więcej takich kolacji. Cos czuje ze Dimitri odbije Nim. Świetnie piszesz I wesołych świąt :) czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdzial ten opis kolacji był wspaniały szczególnie dimitry i sasza(sorrki że fonetycznie no ale nie moglam sie oprzec :) aby tego nie napisac po rosyjsku,) podoba mi sie ze do swoich opowiadan korzystarz z j.niemieckieg jak i j.rosyjskiego ( jeśli potrzebowałabyś kiedys pomocy z ruskim zawsze służe pomocą)
    Jednak wracając stwierdzam że rozdzial kolejny jest genialny i czekam na kolejny. I cpaciba za padarok (dziekuje za prezencik)
    Ps : wesołych świąt :* kochana

    OdpowiedzUsuń
  6. OMFG <3 Przez praktycznie cały rozdział się śmiałam! Dziękuję ,bo masakrycznie tego potrzebowałam. Bardzo mi się podobało ,ale rozwaliło nie to ,że Sascha ma wygląd Stefana Salvatore. Nie mam nic przeciwko temu ,ale jaki ten świat mały :D Katherine/Elena i Stefan ? Nieźlee... A ta sytuacja z Chariee <3 Boska :3 Ogółem świetnie jak zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oczywiście - świetny rozdział. Przez co najmniej połowę się śmiałam, ale ten moment, kiedy Dymitri i Chariee się zobaczyli - o matko, myślałam, że spadnę z krzesełka. Ogólnie to jak już kiedyś (prawdopodobnie wielokrotnie) wspominałam - masz niesamowity talent i zadziwiasz pomysłowością. :D
    To było tak po pierwsze, a po drugie: oglądałaś/oglądasz Death Note? O ile dotąd byłaś moją ulubioną blogerką, to teraz jesteś moją ulubioną blogerką x2. XD
    Wystrój bloga mi się bardzo podoba, według mnie lepszy niż poprzedni. :3
    A tak poza tym to z niecierpliwością czekam dalszej części. Życzę weny twórczej i pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję potrójnie ;) Za wzmiankę o talencie, o wyglądzie i o byciu ulubioną bloggerką xD Death Note'a oglądam i czytam :) W mandzie jestem na samym początku, a w anime w połowie i zakochałam się w tej historii do granic możliwości<3 Jest tak epicka, postacie też, że aż przyłapałam siena zazdrości, że ja nie wymyśliłam czegoś aż tak ekscytującego :D Lubię L, a jestem team Kira :D A ty?

      Usuń
    2. L <3 Uwielbiam L <3 Narysowałam go nawet w pamiętniku XD
      Mój miszcz po prostu :3

      Usuń
    3. Uwielbiam L,ale.... Kira (Light/ Raito Yagami, zależy czy czytasz, czy oglądasz) jest sto razy lepszy <333 Mój idol :3

      Usuń
    4. Oglądałam film, oglądam anime, manga już jest w kolejce. ^^
      Ja ogólnie już jak tylko dowiedziałam się, że L żyje wyłącznie na słodyczach to go polubiłam, tak więc. :D
      A Light wydawał mi się taki... niewdzięczny. No cóż, okaże się dopiero, jak będę miała całą przygodę z Death Note za sobą. :D

      Usuń
    5. Ja też jeszcze na szczęście jej nie zakończyłam :D
      Eee tam, Light i tak jest najl;epszy. To geniusz zła w czystej postaci :3

      Usuń
    6. Hahaha, z tym się akurat zgodzę - geniusz zła w czystej postaci. :D
      Ale dobra, już nie spamujmy. ;3

      Usuń
  8. Hejj :) Wystrój świetny! Opowiadanie jeszcze lepsze <3. Świetnie piszesz. Ale nikt by się chyba nie pogniewał jakbyś dodawała częściej rozdziały :3. Kończąc każdy rozdział nie mogę się doczekać kolejnego, zawsze myślę co będzie w kolejnym, jak to się wszystko potoczy. Pozdrawiam xoxo

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham, kocham, kocham <3
    Cudowny rozdział. Życzę weny i udanego sylwka! :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Wiem, że nie każdy się w to "bawi", jednak ja wyróżniłam Twojego bloga;) Więcej u mnie, na:
    http://pelnia-ksiezyca-1111.blogspot.com/p/liebster-award.html

    Pozdrawiam,
    Annabel

    OdpowiedzUsuń
  11. next next next :3 zakochałam się w tej książce <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Cały rozdział był tak na luzie. Rozumiem, że charakter Iwanowa itp, ale nie wiem czy tego luzu nie było aż za dużo. Wiadomo, nikt nie chce czytać drugich Krzyżaków, ale jednak co za dużo to nie zdrowo.
    Pozdrawiam :)
    Panna Parkinson.

    OdpowiedzUsuń
  13. Super rozdział <3 Czekam nn♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  14. Ciekawe jak to będzie gdy Anastasia dowie się o Nimfadorze huhuhuh :P <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Święta się skończyły co prawda, ale piszę 😄
    Rozdział świetny po prostu! !!!

    OdpowiedzUsuń